Autor Wiadomość
Cruz
PostWysłany: Sob 23:57, 23 Gru 2006    Temat postu: Vermillion by Cruz

Jakieś tam krótkie opowiadanie.
I w ogóle, Kinia, Ty też coś zamieść, bo nie lubię tak sama ;]

Tytuł: Vermillion
Autor: Cruz
O kim?: Cruz&Santiago

VERMILLION



Przecieram oczy ze zmęczenia. To był ciężki dzień... Bardzo ciężki dzień. Zresztą nie tylko dzień. Ostatnio wszystko było ciężkie. Od kiedy dowiedziałem się, że jest chora jest mi ciężko. Cholernie ciężko. Nie mogę uwierzyć, że jest chora, że umiera... Przecież wydaje się być zupełnie zdrowa, silna tak samo jak zawsze, po prostu normalna. Gdybym nie znalazł tej przeklętej książeczki nie wiedziałbym, że coś jej jest, nawet nie przyszłoby mi to do głowy. Ale znalazłem tą książeczkę. Rozmawiałem z nią. Przyznała, że jest chora. Wydawało mi się, że mało ją to obchodzi, ale się myliłem. Kiedy z nią rozmawiałem, a ona stała tak blisko mnie i patrzyła mi prosto w oczy, zrozumiałem, że jest jej ciężko. Chyba po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach łzy, kiedy powiedziałem, że nie wygra. Nie wygra. Chyba, ze zacznie się leczyć. Tylko, że ona nie chce nawet słyszeć o leczeniu. A ja wiem, że nie powinienem się wtrącać. Ale jak mogę się nie wtrącać, skoro jestem jedyną osobą, która o tym wie? Wie, że Cruz umiera. Tylko jak to możliwe? No jak? To takie niesprawiedliwe... Nie zasłużyła sobie na to. Naprawdę nie zasłużyła... Mrugam oczami, starając się wrócić do rzeczywistości. Trochę się zamyśliłem. Ale jak mogłem się nie zamyślić, skoro przypomniałem sobie naszą ostatnią rozmowę? Siedziała na podłodze, po jej policzkach spływały łzy... Nawet ich nie starła. Płakała i nie ukrywała tego przede mną. To trochę mną wstrząsnęło, bo nigdy nie znałem jej od tej strony. Ale teraz już znam... Pamiętam jak pytała się mnie czy leczenie, które nie daje gwarancji przeżycia ma jakiś sens, a ja odpowiedziałem, że tak. Nie powiedziałem tego wprost, ale... Chyba zasiałem w jej głowie ziarnko wątpliwości, chyba dałem jej do myślenia. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo nie chcę... Nie chcę Jej stracić... Naprawdę nie chcę. Spoglądam w jej stronę. Jest taka piękna... Naprawdę piękna. Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, że jest cudowna. Mógłbym się w niej zakochać. Nie, ja już to zrobiłem, chociaż nie powinienem. Ale nic nie mogę poradzić na to, że ona jest dla mnie wszystkim, po prostu wszystkim... Dlatego chciałbym, by zaczęła leczenie. Chociaż nie wiem, czy to by cokolwiek zmieniło, nawet jeśli by wyzdrowiała i przeżyła, bo ona jest dla mnie tak nieosiągalna... Wiem, że cokolwiek bym robił ona i tak nigdy nie będzie ze mną... Ale mimo to, chciałbym chociaż spróbować. Wierzę, chcę wierzyć, że mogłoby się udać.

She is everything to me
The unaquited dream
A song that no one sings
The unobtainable, Shes a myth that I have to believe in*


Chociaż nie. Nie mogłoby się udać. Ona... Ona nie chciałaby być ze mną. Co prawda jest dla mnie miła, ale... Traktuje mnie tylko jak kumpla, może przyjaciela. Chociaż to i tak wiele, bo Cruz nigdy nie była tak blisko ze swoimi współpracownikami jak ze mną. No może była blisko jeszcze z tym całym Bosco... Nie znam go, ale słyszałem, że kiedyś z nim pracowała i... Cóż... Byli blisko, znacznie bliżej niż Cruz jest ze mną. Byli przez jakiś czas razem, ale potem coś się pochrzaniło i on ją zostawił. Zostawił. Palant! Dupek! Jak można zostawić tak wspaniałą kobietę jaką jest Cruz? No jak można? Przecież ona jest wspaniała! Boże, jak ja ją kocham! Zrobiłbym wszystko, by móc ją mieć dla siebie, jak ten idiota, Bosco... Ale z niego szczęściarz! Jak ja mu zazdroszczę! I pomyśleć, że ją zostawił... Jak mógł? Dałbym wszystko, by być z nią choć przez jedną noc, a on ją miał i odszedł. Musi być głupi. Okropnie głupi... Gdybym mógł być na jego miejscu... Zrobiłbym wszystko, by być na jego miejscu...

I`d do anything ever to myself
Just to have her for myself*


Przyglądam się jej jeszcze uważniej. Jej proste czarne włosy swobodnie opadają na ramiona. Ma śliczne włosy. Ona cała jest śliczna. Pochyla się teraz nad jakimiś papierami i coś pisze. Wygląda pięknie. I ta bluzka... Hmm... Ładnie wycięta... Mocno wycięta. Dobra, Manny, przestań! Przenoszę wzrok na jej twarz, bo czuję się niezręcznie patrząc jej w dekolt. Jej usta delikatnie połyskują w słabym świetle lampki, która stoi na biurku. Jej wargi są tak gładkie, nieco zaróżowione. Założę się, że ma na nich błyszczyk. Ciekawe tylko jaki... Może truskawkowy? Uwielbiam truskawki. Jej usta muszą pysznie smakować. Przegryza wargi, pisząc coś w zeszycie. Przejeżdża wzrokiem po kartce, która leży przed nią. Jej oczy wędrują w górę i w dół. Ma takie piękne oczy... Ciemne. Bardzo ciemne. Tajemniczne. Nigdy nie wiem, co się kryje w jej spojrzeniu, ale wiem, że jest piękne. Naprawdę piękne... Najbardziej lubię jej oczy wtedy, kiedy się uśmiecha. Pojawiają się w nich wtedy takie zabawne iskierki. Szkoda tylko, że ostatnio uśmiech na jej twarzy gości coraz rzadziej i coraz rzadziej widzę te iskierki... Mierzę ją uważnym spojrzeniem. Ona chyba to czuje, bo ponosi na mnie swój wzrok. "Co?" - pyta, patrząc na mnie. Musiała się zorientować, że na nią patrzyłem. Czuję się trochę zażenowany. Pewnie wyglądam jak idiota, kiedy tak na nią patrzę, ale nic na to nie poradzę, że wprost rozpływam się jak ją widzę. A jej głos... Jest taki... Wspaniały. Nie potrafię tego określić, ale jest po prostu wspaniały. Wszystko w niej jest wspaniałe... "No co?" - pyta znowu, uśmiechając się lekko. Przerzuca jakieś papiery, ale nadal na mnie patrzy. Tak, zdecydowanie wyglądam jak kretyn, kiedy się w nią wpatruję. "Nic" - odpowiadam, siląc się na obojętność. Kiepsko mi to wychodzi, ale nic nie mogę na to poradzić, że nie potrafię być wobec nie w jakikolwiek sposób obojętny. Spuszczam wzrok, udając, że zajmuję się papierkową robotą. Kątem oka widzę, jak Cruz lekko się uśmiecha i wraca do swoich zajęć. Ciekawe o czym myśli?

***

"Co?" - pytam, spoglądając na siedzącego przy swoim biurku Santiago. Spytałam dlatego, że od dobrych pięciu minut czułam na sobie jego wzrok. Wiedziałam, że na mnie patrzy, ale starałam się to jakoś ukryć, choć było to trudne, bo Manny prześwietlał mnie wzrokiem niczym rentgen. Nie powiem... Było to przyjemne, ale też "trochę" krępujące. To prawda - byłam z nim blisko, znacznie bliżej niż z innymi moimi współpracownikami, ale... Sama nie wiem. Chyba po prostu nie czułam się dobrze ze świadomością, że Santi właśnie rozbiera mnie wzrokiem. To znaczy nie chodzi o to, że mi to przeszkadzało... Nie. Po prostu... Czułam się nieco zażenowana. Właściwie sama nie wiem czemu. Przecież Manny był przystojny, miły, słodki i taki uroczy... Wiedziałam, że on coś do mnie czuje, więc czemu nie moglibyśmy spróbować? Tym bardziej, że ja chyba też coś do niego czułam... Był, jest, jedyną osobą, przed którą tak bardzo się otowrzyłam... Tylko on wie o mojej chorobie. I co najdziwniejsze nie prawi mi morałów, nie mówi co mam robić... Po prostu słucha mnie, jest przy mnie i delikatnie doradza. Jestem mu za to wdzięczna, bo wiem, że mu na mnie zależy. A to pomaga. Naprawdę pomaga. Może gdybym miała pewność co do niego, co do tego co być może do mnie czuje, poddałabym się leczeniu? Mogłabym to zrobić, ale tylko wtedy, gdybym wiedziała, że jest choć jedna osoba, której na mnie zależy, osoba, która byłaby przy mnie podczas leczenia, osoba, która trzymałaby mnie za rękę i mówiła, że wszystko będzie dobrze... Czuję, że Santi mógłby być taką osobą... Ale nie jestem pewna. Poza tym nie chcę się teraz w nic angażować, bo wiem, że to i tak nie ma sensu. I tak wkrótce umrę. Nie warto wplątywać w to wszystko kogolwiek, zwłaszcza Santiago. Nie zasłużył na to. A ja nie powinnam w ogóle tak o nim myśleć! Nie powinnam! Nie mogę pozwolić, bym tak o nim myślała. To nie w porządku.

But I wont let this build up inside of me
I wont let this build up inside of me
I wont let this build up inside of me
I wont let this build up inside of me*


"No co?" - pytam ponownie, chcąc odrzucić od siebie myśli o Santiago. Manny nadal na mnie patrzy, jak zahipnotyzowany. Jest jakby nieobecny. Czuję jak mierzy mnie wzorkiem. Czuję jego spojrzenie na ustach, szyi, piersiach... Przebiega mnie lekki dreszcz, przyjemny dreszcz... Uwielbiam jego spojrzenie. Jest takie... wyraźne. Nie potrafię tego konkretnie określić, ale patrząc na Santiego widzę wszystko, w jego oczach odbijają się wszystkie jego uczucia. Co teraz w nich widzę? Hmm... Oniemienie, zachwyt, lekkie zażenowanie... Wiele odcieni miłości. Tak, miłość to najodpowiedniejsze słowo. Tylko, że ja nie czuję tego do niego. A może czuję, tylko potrzebuję więcej czasu, by się o tym przekonać? Tylko, że ja nie mam czasu. Ja umieram... Dlatego nie mogę... Po prostu nie mogę nawet myśleć o mnie i Mannym. Nie mogę. Uśmiecham się, kiedy mówi: "Nic". Pewnie, że nic. Nic. Nic nie było i nie będzie. Nie może być. Pochylam się spowrotem nad papierami. Wracam do pracy całkowicie odpychając od siebie myśli o Santiago.

KONIEC
by
Cruz

* Fragmenty tekstu piosenki "Vermillion" zespołu Slipknot.